Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 5 czerwca 2012

ESTRANGED - PROLOG


Ręka zadrżała jej przed postawieniem ostatecznego podpisu. Przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech.  Przed oczyma przeleciało jej tych kilka najpiękniejszych chwil, ale także te, które wspominała nie najlepiej.

W tym momencie zapragnęła by czas się zatrzymał.

Duma nie pozwalała jej na zmianę podjętej decyzji. Ni mogła się wycofać, ale jednak coś spowodowało, że się zawahała! Jeszcze raz spojrzała na papiery rozwodowe.

„Pozew o unieważnienie małżeństwa zawartego w dniu 15 czerwca 1987r.”

Ciche pochrząkiwanie prawnika kazało jej wrócić do rzeczywistości. Spojrzała na szpakowatego mężczyznę przepełnionym żalem wzrokiem jakby to od niego zależała jej decyzja…

Wskazał na zegarek chcąc ją ponaglić.

Odwróciła głowę w lewo i zrozumiała jak wielki popełniła błąd. A raczej dopiero może go popełnić…

Długopis wypadł z jej dłoni odbijając się z głuchym dźwiękiem od stołu. Chłopak siedzący obok podniósł głowę i popatrzył na nią. Wyraz jego brązowych oczu był nie do opisania. Widziała w nich smutek i nadzieję… Tak - zdecydowanie liczył na zmianę jej zdania.

-Jeśli tego chcesz, to zrób to… Po prostu bądź szczęśliwa. – powiedział odwracając się na pięcie i zostawiając ja na środku chodnika wśród setek obcych ludzi. Patrzyła na jego znikającą w tłumie sylwetkę. Szedł przygarbiony, z rękoma w kieszeniach skórzanych spodni.

Poczuła mdlący ból w podbrzuszu.

Czemu wcześniej nie zmieniła zdania?!

Czy naprawdę koniec tego związku mógłby zakończyć wszystkie jej problemy? Powoli uświadamiała sobie, że wręcz przeciwnie. Gdy odszedł, tak mocno odczuła jego stratę. Nie jadła, nie mogła spać w pustym łóżku… Brakowało jej nawet bandy tych nieokrzesanych rockmanów, którzy nie mieli w zwyczaju zdejmować brudnych butów wchodząc do jej czyściutkiego mieszkania. Brakowało jej wszystkiego od czego chciała się odciąć.

Była rozdarta.

Rozsądek mówił, że to najlepsze wyjście. Jeden podpis i jest wolna… zaczyna nowe życie, bez ciągłej zazdrości, awantur, koncertów pełnych groupie pchających się mu do łóżka, narkotykowego i alkoholowego ciągu… Życie z mądrym, kulturalnym facetem, który był gotowy na założenie z nią normalnej rodziny. Wybudowaliby piękny dom z ogrodem. Mogłaby urodzić mu gromadkę słodkich dzieci, wychować je na prawych obywateli tego kraju. Przecież to właśnie o tym marzyła!

Serce podpowiadało zupełnie inna rozwiązanie. Nie podpisuj, nie odbieraj sobie tego, co tak bardzo kochasz…

Z ust wyrwało jej się ciche przekleństwo, które niewątpliwie usłyszeli wszyscy przebywający w pomieszczeniu.

-Podpisuje pani? – zniecierpliwiony prawnik nachylił się nad błyszczącą powierzchnią stołu wyciągając w jej kierunku kolejny pisak.

-Zrób co chcesz. –  siedzący obok powiedział ledwo słyszalnym, drżącym głosem.

Czas nagle przyspieszył, czuła jak serce coraz szybciej pompuje krew, a jej policzki nabierają różowego koloru…

Zerwała się ze obitego skórą krzesła i wybiegła z gabinetu adwokata trzaskając drzwiami. Zbiegła po stromych schodach łapczywie łapiąc każdy oddech. Czuła jak uginają się pod nią nogi, a obraz przed oczyma rozmywa się przez łzy. Wypadła na zewnątrz i opadła na pobliską ławkę zaciskając na niej kurczowo dłonie. Patrzyła w chodnik i dokładnie analizowała jego strukturę starając się nie myśleć o tym, co przed chwilą zrobiła. Nie była przekonana co do swojej decyzji...

Chłodny wiatr rozwiewał jej długi włosy, które raz po raz wpadały do oczy przysłaniając widok. Czy akurat w tej chwili pogoda musiała zmienić się tak diametralnie wprowadzając ją w jeszcze bardziej refleksyjny nastrój? Nagle zobaczyła na kostkach chodnikowych ciemne kowbojki. Ciężko było ich nie poznać. Podniosła wzrok i zobaczyła zadowolonego chłopaka, wyciągnął do niej dłoń, a ona podała mu swoją. Nie do końca była świadoma swego zachowania. Nie słuchała tego co mówił jej mąż, szła przed siebie wręcz ciągnięta za nim przez tłum ludzi przeciskających się przez centrum miasta.

Czemu zmieniłaś zdanie? – spytał radosnym głosem. Dziewczyna nadal nie wiedziała co się działo. Miała mętlik w głowie, a logiczne myślenie dodatkowo utrudniał jej hałas samochodów i stukot obcasów kowbojek mulata. Wszystko wydawało się głośniejsze i intensywniejsze niż zwykle.

Wysunęła dłoń z jego uścisku i zatrzymała się na środku ścieżki. Tłumy podążających za nimi ludzi wymijali parę z krzywymi minami.

Nic nie mówiąc zbliżyła się do krawędzi chodnika i zamachała na nadjeżdżającą taksówkę. Otarła łzę spływającą po policzku, nie mogła spojrzeć w tył, nie mogła teraz zobaczyć jego twarzy…

Nie wiedziała co robi i do czego ma to ją prowadzić. Jej działanie było bezcelowe… ale nie widziała żadnego wyjścia z tej sytuacji. Wszystko musiała przemyśleć jeszcze raz.

Brunet miał dość zmian, niewyjaśnionych sytuacji i nie wypowiedzianych słów. Był pewny, że Amy zmieniła zdanie i mimo wszystkich jego wad zostanie z nim bo po prostu go kocha.

Żądał konkretów. Pewnym ruchem obrócił ją ku sobie i złapał za podbródek zmuszając by spojrzała mu w oczy. Blondynka jęknęła cicho z bólu.

-Kochasz mnie?! – wykrzyknął tak głośno, że przechodzący obok spojrzeli na rozgrywającą się scenę. Amy przytaknęła i wcale nie zrobiła tego ze strachu… -To po co te sceny? – zapytał już odrobinę łagodniej. Oderwał palce od jej podbródka i z przerażeniem zobaczył, że pozostawił na nim zaczerwienione ślady. Nie chciał jej krzywdzić, chciał jej szczęścia ale nie potrafił jej go dać.

Za plecami dziewczyny stanęła taksówka. Oparła się o nią i przymknęła oczy.

-Musze to wszystko przemyśleć…

-Ja kurwa wiem, że życie ze mną jest czasami wyjebiście nieprzewidywalne, niebezpieczne i kurwa bywa beznadziejnie… no ale bywa śmiesznie… - chciał jakoś wybrnąć z sytuacji ale widząc, że dziewczyny to nie przekonuje złapał się ostatniej deski ratunku. – Może pójdziemy jutro na kolacje?

Amy uniosła głowę i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Kolacje nie były w jego stylu… nawet oświadczył jej się w obskurnym barze z Danielsem w ręce, ale musiała przyznać, że miało to swój urok. Zresztą tak jak i cały Saul Hudson. Związując się z nim, wiedziała, że nie wyjdzie z tego związku bez szwanku. Spojrzała na prawą dłoń przyozdobioną obrączką…

-Dobrze, jutro o 19. – rzuciła wsiadając do auta. Gdy zamknęła drzwi, a kierowca odpalił silnik mulat zapukał w szybę. Taksówkarz przewrócił oczyma widząc poczynania pary ale tym razem blondynka miała już dość. – Proszę na Sunset, wskaże panu drogę.

Odjechali zostawiając gitarzystę w tłumie skaczących na jego plecy fanek. Właśnie tego nie lubiła. Kieratu, który od ich ślubu stał się nieodłączną częścią jej życia…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz